wtorek, 14 kwietnia 2015

Jaro

Nie wiem ile w tym mojej iluzji a ile prawdy.
Mija rok od śmierci człowieka który otworzyły mi się oczy  na wiele spraw. Nie da się opowiedzieć  o tym wszystkim co wydarzyło się przez ten krótki czas naszej przyjaźni. Można by o tym napisać kolejne 
3 topowe powieści.
Jaro...
 Bardzo lubiany i szanowany w środowisku ludzi w którym  przebywał.
Ceniony za szczerość i tak samo za nią nie krytykowany...
Nie chcę idealizować jego osoby. Uważam że tak samo jak miał zalety ,miał i wady.Porywczy i wybuchowy jak wulkan...Kiedy bronił swojego zdania argumenty latały jak iskry w powietrzu.Prawy, człowiek uczciwy, wrażliwości w tych prawie 2 metrach wzrostu było tak wiele że czasami zastanawiam się ile jeszcze udźwignąć zdoła.
Kochał muzykę i ludzi... Wiele razy podczas walki z ciężką chorobą to właśnie ludzie i możliwość wspólnych chwil, muzycznych doznań dawały siły...
Miał oddanych przyjaciół , którzy staż mięli różny ...
Ale jak to mówił 
"ludzie tylko na początek wszyscy wydają się być w porządku,  później to się weryfikuje... "
Bardzo Ciężko jest mi do tego wracać...
Nie wszystko poszło tak jak byśmy chcieli...
JARO odszedł...
 Najgorszy moment to, kiedy odebrano mu brutalnie nadzieję w Centrum Onkologii w Warszawie...
Zmieniły się wtedy twarze wszystkich którzy z nim tam byli.  A z błękitu jego oczu uciekły wszystkie promyki.  
Pozostała toń szarości bez wyrazu... 
Widzieliście kiedyś jak w jednej chwili zmienia się kolor oczu człowieka...?
Już ryczę i więcej już dziś nie napiszę...




Jaro My wciąż jeszcze wyszukujemy Cię na koncertach...  
Ty  na balkonie z gwiazd... Uśmiechać się tylko możesz, kto tego nie czuje...
"Wspaniali ludzie nie powrócą,nie powrócą już nie "

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Mamo !


Święta to zawsze czas refleksji... Moja jest jedną z wielu ale, pewnie nie  jedyna, wpadłam do tego samego puzderka po wnioski wypisane z pisanki.
Fanką świąt nie jestem...  Nie byłam...  Żadnych...  
Zawsze to dla mnie czas.. Nie wiem co robić, gdzie się schować żeby nie przedłużać przygotowań... 
Wstałam  rano i... Dookoła cisza... 
Mama wyszła uczcić święta po swojemu przed szóstą. 
Wypuściłam psy do ogrodu i... Siedzę zrobiłam sobie kawę...  i kolejną, i w sumie zaczynam odczuwać przyjemność tylko jakoś za cicho jak by nie moja rodzina... 
Dom ożył dopiero jak wróciła mama.  Zaczęły się czary, gary i zapach, zapachy tu żurek, tam mazurki, service full.
Chciała wszytko zrobić sama...  
Później jednak przyłączyła nas, czyli mnie i moje siostry do swojego planu świątecznej rewolucji.
Bez mamy wszystko stało, nie mam pojęcia, czy tak jest w każdym domu, ale u nas to MAMA jest jak  VIP hasło, hasło bez którego chyba nie działa nic. A bynajmniej jak przejść na kolejny level.
Level świąt. Mniej więcej idzie to tak...
mamo gdzie jest? jak to zrobić? gdzie postawić? kiedy to? ile jeszcze? Mamo?Mamo! Mamo...
No i tak od szykowania aż do sprzątania.  Zastanawiałam się dlaczego mimo tej całej harówy,  mamy święta uwielbiają? Tą całą  masę czasu spędzoną w kuchni.
Niestety nie wiem co je nakręca na ten świąteczny sukces.

Zrozumiałam to dopiero gdy wyjeżdżałam.
Mamy mają syndrom uszczęśliwiania.
To nie chodzi o jedzenie, napoje czy ciasto.
Tylko aby zebrać nas czyli Was,
 w jednym miejscu. Świadomie organizują te spotkania aby..Mogły zerknąć czy ich kurczaki rosną i mają się dobrze. Święta polegają na uszczęśliwianiu..
Jeśli mamie sprawimy radość zdobywając 3 kg dwa razy do roku to...  Ok mogę.

Hasło "Mamo" jest jak najbardziej na topie w święta i na codzień.